Zakupy z Tubisiami

Przyszła kolej na Zosię. Już nie jest Zosią, ale Po. Czyli jednym z Teletubisiów, a nie jak dotychczas moją małą, słodką 4-letnią córeczką. A wszystko przez trzykołowy pojazd.
Co interesujące – na każde zawołanie jej po imieniu nie reaguje. Ale wystarczy krzyknąć Tubisiowym imieniem, by pojawiła się bez żadnej zwłoki.

Zaczęło się od wiosennych porządków. Jak zwykle przeglądałam, z czego dzieci już wyrosły i robiłam listę niezbędnych zakupów ubraniowych. I wtedy Kuba powiedział, że potrzebne mu rękawice bokserskie, bo jego wszyscy koledzy już mają, tylko on jeszcze nie. Po akceptacji pomysłu wybraliśmy się więc całą rodziną do centrum sportowego. Ale, oczywiście, jak to zwykle u nas bywa, nie skończyło się na jednym zakupie. Bo okazało się, że nagle Jaś potrzebuje zupełnie nowych korków do gry w nogę, a Paweł – butów do biegania. Tylko ja nic nie potrzebowałam „na już” (jak zwykle – Matka Polka najpierw zadba o rodzinę, swoje potrzeby umieszczając na szarym końcu).

W kolejce do kasyteletubisiowe zakupy z dziecmi
Wreszcie stanęliśmy w kolejce do kasy. Chłopaki przekrzykiwali się, kto ma lepszy sprzęt sportowy. Tylko Zosia stała i nic nie mówiła. Zajrzałam w oczy córeczce: – Coś się stało, Zosiu?
Pokiwała głową. – Boli cię coś? – zapytałam.
– Nie – odparła cicho. I dodała z wyrzutem: – Tylko mnie nic nie kupiliście.
Ach o to chodziło! Jednak na próżno tłumaczyłam jej, że nie kupiliśmy, bo nie było takiej potrzeby. No tak, ale Jasiek też nie potrzebował, a dostał. I tata również. Cóż – nie mogłam zaprzeczyć temu, jakże logicznemu, rozumowaniu.
– Dobra, Zośka – zdecydowałam. – To co chcesz? Może piłkę? Albo hula hop?
Pokręciła przecząco głową. – Mały plecak?
– Nie – zabrzmiała odpowiedź.
– Baletki? – proponowałam dalej. W sumie dobry pomysł, przekonywałam się sama, te kupione trzy miesiące temu mają już dość znoszone podeszwy, bo moje dziecko ubiera je nie tylko na lekcje rytmiki, ale uwielbia chodzić w nich na przykład z Pawłem do sklepu. Z Pawłem – bo ja bym w życiu na to nie pozwoliła, ale oczywiście tatuś, nie umie odmówić córeczce… Zaraz – albo po prostu nie widzi, co Zośka wkłada na nogi – przyszło mi naraz do głowy. Pewnie myślałabym o tym jeszcze przez jakąś chwilę, gdyby Kuba nie zawołał, że zaraz będzie nasza kolej. Widziałam, że już nie może doczekać się, aby wypróbować swoje rękawice bokserskie.

Za łezką łezka…
– No to co? Może w końcu mi powiesz? – naciskałam na Zośkę, bo byliśmy już coraz bliżej kasy. A nie uśmiechało mi się po raz drugi stać w takiej długiej kolejce. Dosłownie, jakby wszyscy ludzie zmówili się, że właśnie dziś zrobią sportowe zakupy!
– To – Zosia wskazała ręką na wystawę.
– Manekin? To niemożliwe, córeczko, one nie są na sprzedaż – zaoponowałam.
– Nie manekin. To – po raz drugi pokazała dłonią.
Hulajnoga!
– A może coś mniejszego? – zaproponowałam, zamieniając szybko pierwotny zamysł powiedzenia „a może coś tańszego”. To by na pewno dobrze nie zabrzmiało.
Reakcja dziecka przekonała mnie, że nie było warto proponować jakiegokolwiek zamiennika. Oczy Zosi zrobiły się bowiem wielkie i zaczęły z nich powoli spływać łzy. Nie wiedziałam, czy wzruszać się, czy podziwiać moją córkę za tak wspaniałe odegranie żalu. I w dodatku z natychmiastowym efektem.

Nie Zosia, ale mała Po
A więc teraz, po zaledwie kwadransie od wyjścia ze sklepu, nie jest już Zosią, tylko Po. Spytacie, dlaczego. A co, jeszcze nie wiecie? No właśnie z powodu hulajnogi. Bo ma taką samą i w dodatku czerwoną, zupełnie jak Tubisiowy stworek.
No, ale uwierzcie, po prostu nie dało się inaczej. Ale najważniejszy jest przecież, jak to lubi mawiać mój mąż – no więc najważniejszy jest przecież spokój w domu. Dla niego warto poświęcić nawet buty do biegania. Żeby była jasność – te, które Paweł miał już w sklepowym wózku.